Wczoraj byłam w delegacji. Zaczeło sie klasycznie - czyli nienormalnie. Lecę na przystanek bo widze busa. Pytam sie czy jedzie na PKS, kierowca potwierdził. Wsiadam, sadowię się i jadę. Na miejscu pytam sie ile płacę "Nic, to auto prywatne" :D I nie wiadomo, czy płakać, czy się smiac... Wolę to drugie :D
Potem kawka razem z Anaru u Dorfi. Chyba zagadałyśmy biednego Dorficzka, ale jakby nie patrzeć obie z Anaru nalezymy do ludzi ekhm... niezwykle elokwentnych. Ogólnie chyba nie zdołałam niczego dopowiedzieć do końca, bo ciągłe dygresje sprawiły, ze zbaczyłam z tematu...
Na koniec wizyty w Kraku poszłam do Galerii, żeby kupic mamie cusik do prezentu. Oczywiscie mojego sklepu nie znalazłam. Boże jakie to łażenie po Galerii było nuuudne. Brrr !!
Ostatecznie pojechałam do domu. Dzień zakoczyłam imprezką u Anuli. O ile można nazwać tak fakt padniecia o 22. Nie wydoliłam fizycznie i tyle. Dowlokłam sie do domu, puściłam wilkołaka na łowy, wtuliłam sie w termofor (w Krakowie tak wymazłam, ze do tej pory mi zimno)
Ogólnie dzień był boski.
A w ramach ilustracji wklejam najświezsze zdjecie Belluni wśród cyklamenów i frezji. Niestety to w którym tak ślicznie siedziała nie wyszło :( ), a na dokładke tygrysa. Już mam połowe... :D
sobota, 16 lutego 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz